Wyobraź sobie nauczyciela w szkole, takiej z ławkami,
dzwonkami i ocenami. W szkole gdzie panuje jasno określona hierarchia, podział
władzy. Wyobraź sobie taką piramidę od dyrektora, przez administrację szkolną,
nauczycieli, sprzątaczki, woźnych aż po dzieci...Pomyśl o murach, w jakich
odbywa się edukacja, o tym jak wyglądają zajęcia z wychowania fizycznego,
przyrody, o przerwach i otoczeniu szkolnym. Daleko nie trzeba sięgać, wystarczy
uruchomić wspomnienia.
Na myśl o tym
systemie, o tych nauczycielach (niektórzy dzielnie radzą sobie, odczuwając ze
swej pracy również satysfakcję), dzieciach i hierarchii czuję ogromne
zatroskanie. Kiedyś wywoływało to we mnie bunt, złość, lub bezsilność.
Ta troska wynika z
tego, że widzę jak ogromną potrzebą jest szeroko rozumiana zmiana. Zmiana
naszego wyobrażenia o edukacji, zdobywania wiedzy i umiejętności. Zmiana
naszego wyobrażenia o relacjach zawodowych, w znaczeniu pracodawca-pracownik. Zmiana naszych działań przygotowujących dzieci
do życia w przyszłości.
Mówiąc o zmianach mam
na myśli zmianę postawy jaka idzie za myśleniem, że to ktoś, musi sprawić by
było inaczej, lepiej, bym czuł/czuła się spokojna, zaspokojona. Zamiast
poszukiwać organu wprowadzającego zmianę, sama mogę tę zmianę zainicjować,
poczynając od siebie.
Mogę to zrobić poprzez zadawanie sobie szeregu pytań.
Mówiąc, że coś ma się zmienić, to co mam tak naprawdę na myśli? Że co ma się
zmienić, kto ma tę zmianę wprowadzić i dlaczego swój spokój, zaspokojenie,
spełnienie uzależniam od innych? Co ja mogę zrobić by zmienił się system
edukacji, co ja tak naprawdę myślę o obecnym systemie edukacji i co się stanie
jeśli moje dziecko będzie się uczyć w warunkach o jakich ja nawet nie mogłam
marzyć? Czy wprowadzając zmianę w sposobie edukowania
mojego (czy też cudzego) dziecka, jestem gotowa na zmiany jakie to może
wywołać?
Jakiś czas temu czytałam artykuł o meta komunikatach (jak
go znajdę to przywołam tutaj), gdzie prosty przykład pozwolił mi skontaktować
się ze sobą. Taka sytuacja: przychodzę do partnera i mówię dlaczego, Ty ze mną nie rozmawiasz? Przestałeś już ze
mną rozmawiać tak jak kiedyś!
Co się dzieje po takim komunikacie? O co tak naprawdę
chodzi? O to, że to partner ze mną już nie rozmawia, czy może o to, że ja już
nie jestem gotowa na taką otwartość jak kiedyś. Bo różne sytuacje, w naszej
relacji mnie zraniły i zamknęły na Ciebie. Być może tak było, mówić jednak
wyżej przytoczone słowa, ja nie mam kontaktu ze sobą, nie biorę
odpowiedzialności za siebie, natomiast starannie ją przerzucam, mówiąc, że to
Twoja wina (z Tobą coś się zmieniło). I ta dygresja znalazła tu swoje miejsce,
bo doświadczam i dostrzegam taką tendencję do przekazywania odpowiedzialności
za zmiany innym, co wg. mnie wzmaga tzw. Postawę roszczeniową. Znaczenie
bliższe mi jest pytanie się siebie, co ja mogę zrobić, co ja w tej sytuacji
czuję, jak mi z daną zmianą itp.
Być może nie podejmujemy żadnych zmian bo nie wiemy co
możemy zrobić albo jak.
Jeśli pragnę zmiany w edukacji, mogę założyć swoją
szkołę, uczyć dziecko w domu, wybrać dla siebie/dziecka szkołę alternatywną.
Mogę czytać, rozmawiać z ludźmi o innych sposobach nauczania niż te, które
większość z nas zna.
Jeśli pragnę innych
relacjach zawodowych, to będąc w miejscu, w którym jestem mogę szukać nowych
możliwości: samozatrudnienia, współpracy, rozwoju. Mogę czytać, rozmawiać z
ludźmi, którzy pracują tak jak zawsze pragnęli.
Jeśli pragnę zmiany w
bliskich relacjach, to mogę odmawiać, odejść, rozmawiać.
Żyję w takim
momencie, w takim kraju, w którym mogę zmienić pracę, rozwieźć się, zmienić
szkołę, kształcić się, mogę odżywiać się na wiele rozmaitych sposobów, mieszkać
w ekowiosce lub bloku. Mogę tyle, na ile sobie pozwolę. Mogę tyle, na ile
jestem świadoma czego chcę, a czego absolutnie nie. A to zaczyna się od bardzo
prostych wyborów, w końcu nie odrazu Kraków zbudowano.
Istnieje tendencja do wielkich, spektakularnych
zmian...a zmiana to proces, to małe kroki, to droga. To żmudna praca. Myślę,
że zaczyna się w sercu, w miejscu, którego nikt nie widzi. Miejscu, do którego
tylko ja mam dostęp jeśli się na to odważę.
Dodam jeszcze, że żyjąc
z pasją, przeżywając codzienność w kontakcie ze sobą, cieszę się tym, że włażę
na drzewo, by zrobić dzieciakom zdjęcie, i czerpię z tego ogromną radość.
Dlatego, że jako dziecko wciąż mi mówiono bym uważała, by nie zrobić sobie
krzywdy, więc w końcu zaczęłam się bać owego włażenia na drzewa. Odczuwam
ogromną satysfakcję z pracy w Szkole, w której nie ma ławek, jest mnóstwo
kontaktu z naturą, wspólne warsztaty kulinarne, taneczne, porozumienie bez
przemocy. Jednak sukces jaki osiągam, to ogrom zaangażowania, popełnianych
błędów, dokonywania wyborów, które narażone są na ocenę z każdej strony. To
przełamywanie swoich utartych nawyków, odkrywanie tych dotąd nieświadomych wewnętrznych
przekonań o sobie samej etc.
Warto być zmianą,
której się chce. Warto dbać o najbliższe podwórko i przyglądać się temu jak ono
się poszerza, pięknieje, rozkwita. Nie po to by być permanentnie szczęśliwym,
ani po to by uciec od otaczających nas obowiązków, ale żeby pozwalać sobie
przeżywanie wszelkich emocji związanych z ową, czasami trudną codziennością. Bo
wszystko co jest mija, czy to są dobre chwile czy trudne, a jeśli dom/szczęście
mamy w sobie, to ze wszystkiego gotowi będziemy czerpać naukę na
przyszłość.
Polecam książkę Sztuka minimalizmu Dominique Loreau , która myślę, że mocno wpłynęła na moje postrzeganie
zmian, wprowadzania ich w życie.
Życzę Ci
odwagi w odnajdywaniu swojej drogi do serca i do życia z pasją.
Do miłego, do
zobaczenia, usłyszenia, porozmawiania lub napisania. Zapraszam Ciebie do
kontaktu.
Wilczyca