niedziela, 8 marca 2015

O tym jak poszukiwałam swojego żywiołu i gdzie go znalazłam.




Gdy przeczytałam powyższy fragment książki Kena Robinsona miałam ochotę stworzyć transparent z tym mądrym cytatem! Takie wrażenie na mnie wywarł, pomimo, że nie jest to dla mnie nowe odkrycie. Jednak, gdy czasami czytam, słyszę takie esencjonalne wypowiedzi mam ochotę wyryć je gdzieś, bo definiują szereg moich refleksji. Odzywa się wówczas uparta potrzeba mózgu do porządkowania:). Jak widać transparentu nie stworzyłam, ale uznałam, że świetnie podkreśli on zdjęcie z życia Naturalnej Szkoły Bukowy Dom.

Co z tą edukacją?
Chcę podzielić się z Wami moim dotychczasowym doświadczeniem Mentorki. W kontekście edukacji dzieci w wieku 4-8.
Zanim jednak do tego przejdę chcę nakreślić okoliczności, które pomogły mi znaleźć się w tym dokładnie miejscu.

Od kilku już lat zdobywam doświadczenie w pracy z dziećmi i młodzieżą. Zazwyczaj były to zajęcia dodatkowe, pozaszkolne, warsztaty kreatywne, zajęcia socjoterapeutyczne, warsztaty dla maluchów z rodzicami, obozy, półkolonie. Pełen przekrój. Czerpałam z tego bardzo dużo inspiracji, satysfakcji, wiele się nauczyłam. Miałam jednak wciąż nieodparte poczucie, że to jeszcze nie jest TO! Marzyłam od czasów studiów tak naprawdę, o miejscu, w którym odbywać się będzie alternatywna edukacja. Na studiach sporo się o tym mówiło, życzyło się nam powodzenia, jednak nikt z mądrych głów nie był w stanie nam powiedzieć jak to zrobić. Życzyli nam powodzenia w systemie, jaki znamy, bo sami innego też nie stworzyli. Cóż ja też miałam odwagę marzyć, tylko, albo aż marzyć.

I tak, któregoś dnia, z myślą nie mam nic do stracenia wybrałam się na spotkanie z Magdaleną Bacławską w sprawie pracy w Szkole Wolnościowej na Śląsku. Mówiąc w skrócie: stało się! Już podczas rozmowy, czułam, że to będzie miejsce, które może łączyć moje dotychczasowe doświadczenie i pragnienia. Intuicja mnie nie zawiodła.  Dziś mogę powiedzieć, że Bukowy Dom, to właściwy środek wyrazu mojej kreatywności i potencjału (nie martw się Drogi Czytelniku, myślę, że nie wyczerpie całego, bo wciąż odkrywam coś nowego i się rozwijam;). Zgadzam się w pełni ze słowami Kena Robinson'a, że żywioł to miejsce, w którym to, co kochamy robić spotyka się z tym, w czym jesteśmy dobrzy. W tej pracy, w pracy mentora, jestem w swoim żywiole. To znaczy, łączę to, co dotychczas mnie interesowało, a czym często zajmowałam się oddzielnie.

I dlaczego o tym mówię? Ponieważ gdy ja byłam dzieckiem, niewiele miałam przestrzeni w szkole na realizację swoich pasji. Zawsze uwielbiałam rysować, tworzyć. Jednak szkolne oceny, rywalizacja (konkursy, relacje i rywalizacja między rodzicami) skutecznie zepchnęły mój potencjał do szafy na wiele lat. Czułam złość, która w pewnym momencie przemienił się w bunt i pomimo, że wiedziałam, że będę pracować z dziećmi i młodzieżą to wiedziałam też, że nie będzie to edukacja w szkole! Przynajmniej nie w takiej zwyczajnej.
Stąd moje zamiłowanie do warsztatów, które nastawione są na rozwój pasji, twórczości, kreatywności. Minus jednak takiej pracy jest następujący: czasami przychodzą na te zajęcia dzieci, które tej pasji nie czują, natomiast doskonale wiedzą o niej rodzice, sami jednak nie czują się gotowi by rozwijać je tak naprawdę w sobie. To właśnie, dlatego czułam, że warsztaty to alternatywa, ale jeszcze nie źródło.

Czym zatem różni się moja obecna praca od poprzednich? Przede wszystkim tym, że doświadczamy intensywnego procesu w grupie, w szkolnej społeczności. O co było trudno w innych miejscach z racji charakteru zajęć. W tym miejscu chcę zwrócić uwagę na słowa Jespera Juul'a, który pisał w jednej ze swoich książek: (...) tak to właśnie jest z dziećmi: dotykają nieświadomie naszych czułych miejsc i w ten sposób pomagają nam stać się naprawdę dorosłymi, pod którymi się podpisuję, zaznaczając bardzo istotny temat o stawaniu się dorosłym jakby na nowo, o czym więcej napiszę w następnym poście.
Idąc dalej, będąc Mentorem ma się cudowną możliwość zobaczenia, w czym dziecko naprawdę czuje się jak w swoim żywiole. Przede wszystkim, dlatego że ma dostęp do bardzo różnych form wyrazu. Ma możliwość być w kontakcie z dorosłymi, którzy to co robią, robią z pasją. Na dodatek, może wybrać aktywność, która jemu odpowiada najbardziej. A to wpływa na jego chęć nauki, rozwoju, poszerzania swoich kompetencji na różnych płaszczyznach.
Po czym to poznać? Po zaangażowaniu, którego nie da się udawać. Gdy dziecko ma swobodę wyrażania się, swojej ekspresji, ma okazję skontaktować się ze sobą, a dalej określić czego chce. Co za tym idzie jest gotowe uczyć się umiejętności, które same w sobie nie są istotą jego zainteresowania, ale są mu potrzebne (i ono jest tego świadome) by się rozwijać. Cudownym przykładem była sytuacja, w której dzieci w naszej szkole, zdobytą wiedzę o roślinach owadożernych przeniosły na piasek. Tzn. zapamiętane okazy, namalowały piaskiem, podpisały, zupełnie niezachęcane do tego, ze spontanicznej potrzeby wyrazu poprzez narzędzie, jakim jest piasek. Mnie osobiście takie momenty bardzo wzruszają. Dowodzą bowiem, że ma miejsce transformacja edukacji, o której mówi Ken Robinson. A wszystko to dzieje się pod dachem Bukowego Domu!



Na zakończenie kilka zdjęć z aktywności dzieci, które można nazwać żywiołem.




















Do miłego, 

Wilczyca
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz